Jak się nie ma co się lubi, to się lubi to co ma. Inaczej mówiąc, prawie każdy, chociaż raczej nie wypada się tym chwalić w towarzystwie, coś w tej materii (tzn. małych palników) kiedyś kombinował. Mnie też przydarzył się taki epizod, aczkolwiek nie tyle z powodu wrodzonej szkockiej oszczędności, co raczej w związku z moimi uwarunkowaniami natury "lokolowo - przestrzennej". Dwa lata temu, potrzebny był mi przenośny, prosty i ma się rozumieć - tani piec gazowy do hartowania niewymagających stali sprężynowych. Oczywiście,piec taki musiał nadawać się do użytku w warunkach domowych - czyli w grę wchodził głownie garaż i balkon. Tak "wyśrubowane wymagania" mogą budzić uśmiech posiadaczy własnych kuźni, ale cóż - od czegoś trzeba przecież zacząć...
Pierwszy piec skonstruowałem z trzech bloczków gazobetonu (niezła ogniotrwałość, mały ciężar, łatwa obróbka i rewelacyjnie mała przenikalność cieplna) łączonego na zaprawę zduńską z niewielką zawartością drobno mielonego szamotu. Łączenie bloków wzmocniłem starymi wiertłami widiowymi wsuniętymi w nawiercone otwory i zalanymi gipsem budowlanym. Przy jednostronnie zamkniętym, wąskim kanale (50x50x320mm) zakładałem że do osiągnięcia 800-900C wystarczy mi użycie jednego niewielkiego palnika o średnicy ok. 25mm zasilanego butanem z jednorazowego kartusza. I dokładnie taki gotowy palnik nabyłem za całe 20-parę złotych, a następnie dostosowałem do niego swój suporeksowy "piecyk" wycinając umożliwiające swobodne zasysanie powietrza gniazdo pod jego nieco krótką dyszę. Ponieważ zasilany z kartuszy palnik nie może pracować w pozycji pionowej, gniazdo zostało umiejscowione z boku "piecyka", niemniej wylot dyszy starałem się skierować lekko w kierunku dna kanału.
Jak taka prowizorka zadziała?
Powiem, tak - za pierwszym razem szału nie było, ale wstępnie obrobione pilnikami i wykonane z płaskownika 5x50mm 50HF ostrze, częściowo pokryte tradycyjną glinką z piaskiem i węglem drzewnym, po niecałych 20 minutach grzania przestało łapać magnes i na większości swojej długości nabrało - o ile moglem to dobrze ocenić – czerwono pomarańczowej barwy. Na mój gust 800C zostało osiągnięte i przekroczone. Po kolejnych piętnastu minutach wygrzewania, zgasiłem coraz jaśniej świecące ostrze zanurzając je poziomo w bardzo gorącej, miękkiej wodzie. Po odczyszczeniu z resztek glinki płazów i grzbietu stwierdziłem że resor niestety zapamiętał swój kształt i wciąż jeszcze ciepłe ostrze postanowiłem lekko wyprostować w imadle - i jak można się było spodziewać, usłyszałem głośne "brzdęk" - ale metal i tak pozostał w jednym kawałku. Pomimo tej niewątpliwej porażki, odpuściłem ostrze w piekarniku, a potem w celach czysto poznawczych przeszlifowałem na gruboziarnistym kamieniu:
Szlif ujawnił nagą prawdę nie tylko o moim ostrzu ale także i o moim prowizorycznym "piecu". Obszar zahartowany wyraźnie stawiał opór materiałom ściernym i pozostał po przejściu kamienia gładki i błyszczący. Niestety miał on tylko około 70mm długości (na fot. miarka od 10 do 17) i znajdował się dokładnie tam gdzie była skierowana dysza palnika. O zahartowaniu tego fragmentu ostrza świadczy także feralne pękniecie (na fot. na wysokości 14,5 miarki) które jak przystało na ostrze hartowane różnicowo sięga tylko na około 12-15mm od krawędzi czyli tam, gdzie miała być właśnie utwardzona stal.
Mądrzejszy o zdobytą wiedzę przerobiłem piecyk na wersję "dwupalnikową" wycinając 90mm dalej gniazdo na kolejny palnik i wydłużając tym samym odcinek kanału w którym panuje temperatura umożliwiająca hartowanie:
W efekcie tej zmiany, mogłem już poprawnie i w miarę bezproblemowo zahartować podobne ostrze na długości do około 200mm co chwilowo mnie zupełnie satysfakcjonowało.
Przejdę jednak może do sedna tej mojej nie co przydługiej opowieści - mogę się mylić, ale moim zdaniem, małe palniki odpowiednio zastosowane nie są aż tak zupełnie bezużyteczne, a już szczególnie dla kogoś takiego jak ja - czyli nowicjusza z wieloma technicznymi ograniczeniami. Gaz z kartuszy jest tani, łatwy do nabycia i co najważniejsze - umożliwia prawie godzinę pracy z pełną mocą takiego palnika. Mówiąc o mocy, można się pokusić o parę obliczeń: pojedynczy palnik (u mnie był to warsztatowy JUN-12 temp. max. 1100C) przy deklarowanym przez producenta spalaniu 258g butanu na godzinę uwalnia energię 11790,6kJ. Tak więc, dwa takie palniki posiadają łączną moc na poziomie 6,55kWh co zdaje się przekraczać osiągi wielu amatorskich pieców elektrycznych. Jedynym problemem - który można jednak jakoś rozwiązać - jest zbyt punktowe, nierównomierne grzanie. Opisany piecyk używałem wiele razy - także podczas różnych moich wciąż jeszcze okropnie nieudolnych prób kucia. Piecyk dzielnie dawał sobie radę z całkiem sporymi kawałkami metalu i chociaż raczej nie udało mu się wyciągnąć więcej niż jakieś 900C metal całkiem dobrze poddawał się młotkowi.
Aktualnie, wciąż używam podobnie zbudowanego "suporeksowego" piecyka, z tym że z trzema niezależnymi i nieco przedłużonymi palnikami. Przyrost mocy oczywiście zaowocował bardziej równomiernym i znacznie szybszym grzaniem. Nie jest to jednak konstrukcja specjalnie wygodna w obsłudze i potrzeba sporej wprawy by odpalić i wyregulować wszystkie trzy palniki. Tak więc, w najbliższych planach mam budowę zespołu trzech porządnych, montowanych pionowo, ale wciąż stosunkowo niewielkich palników z płynną regulacją przepływu powietrza i zasilanych wspólnie z butli gazowej. Słowem - czeka mnie jeszcze sporo niezłej zabawy.